czwartek, 3 lutego 2011

„Konklawe” - romans łotrzykowski na jeden wieczór

Weźmy młodego kawalera ze szpadą, dodajmy gorące romanse i wątki zbójeckie. Szczypta kościelnej intrygi i dalekie podróże po miastach Europy. Przepis na sukces, czy ekspresowa książka do przeczytania w jednej wieczór? Podobno Stephen King sam siebie nazywa McDonald’sem literatury. Ma jednak raczej na myśli ilość, nie jakość. Całkiem rozsądne założenie.

Osiemnastowieczne Włochy. Młody kawaler Riziero z Pietracuty zostaje wezwany do Rzymu przez swojego brata Oliviera, wysokiej rangi urzędnika kościelnego. Najmłodszy syn włoskiego arystokraty, były żołnierz, jeszcze wcześniej beztroski student, zostaje powołany do urzędniczej służby. Jako asystent Rewizora Ksiąg monsiniora Van Goetza spędza długie, nudne godziny przekładając papiery na biurku w Pałacu Apostolskim lub przechadzając się po rzymskich ulicach z kapeluszem i laską. Jako jedyny świecki pracownik w urzędzie Riziero jest po trochu wyrzutkiem, po trochu eksponatem. Tymczasem umiera papież Klemens XII, a Rzym staje się miejscem jednego z najważniejszych wydarzeń w życiu Kościoła; Konklawe.

Chociaż tytuł książki krótko i zwięźle wiążę fabułę opowieści z tym wydarzeniem, konklawe jest dla Battistelliego tylko pretekstem do zamordowania jednego z bohaterów. W ten sposób kawaler Riziero może przystąpić do śledztwa, które kluczyć będzie między najświetniejszymi miastami Europy a dworskimi intrygami w papieskiej kurii. Nie zabraknie ani młodego złodziejaszka, ani tajemniczego zbójcy, ani pochodzącego ze wschodu szpiega, ani nawet uwodzicielskiej aktorki czy masońskiej loży. Pomimo tak wielu różnorodnych elementów – fabuła jest dość powolna. Winię za to styl pisarza, ponieważ trudno wartko płynąć z akcją, gdy opisy urzędowej hierarchii przewyższają nad opisami malowniczych Włoch czy Wenecji. Detalicznie odmalowane postacie drugoplanowe pozostają dla młodego detektywa jedynie narzędziem w niezbyt trudnym śledztwie. Z tego choćby powodu czytelnik nie ma okazji się do nich przywiązać, ani poznać je choć odrobinę. Jedynym liczącym się wątkiem jest tok myślenia kawalera z Pietracuty, który doprowadzi go w końcu do niezbyt satysfakcjonującego rozwiązania. Wszystko inne jest słabo zarysowanym tłem.

Do lektury „Konklawe” przystąpiłam z zapałem. Kościelne intrygi, kolorowe włoskie ulice i młody kawaler ze szpadą. Książkę czyta się lekko i szybko, niemniej jest to lektura „do autobusu”, a nie na wieczorne posiedzenie z herbatą, gdy wchłania się wzrokiem każdą literkę. Cóż – pojedynków jak na lekarstwo, włoskie ulice wydają się puste martwe, a romanse... Wątek romansów jest sprawą zupełnie odrębną. Osiemnastowieczna kobieta w opisach Battistelliego jest w zasadzie bezwolnym narzędziem w rękach mężczyzn. Nie przemawia przeze mnie feminizm (przynajmniej nie za bardzo). Raczej daje upust ogólnemu wrażeniu, że erotyczne opisy relacji damsko męskich czerpią zbyt wiele z „różowych” romansów. „Odwróciła się i stanęła na czworakach. Wspaniałości jej pośladków ukazały się oczom Riziera jak dwa księżyce w pełni, pokazywane przez astronoma, którego luneta oszalała” – możemy wyczytać z powieści Battistelliego. Ponadto właścicielka tych pośladków, wysoko urodzona arystokratka w pełni wieku, odgrywa ciekawy monodram wodząc młodego kawalera na pokuszenie. Następnie – pomimo, że Riziero zapomina o niej już następnego ranka – kilka tygodni później zupełnie bez zająknięcia załatwia mu rekomendacje u bliskiego przyjaciela. Czy tak zachowuje się nieco rozpustna, rozpolitykowana matrona? Trudno mi uwierzyć, że nie domaga się niczego w zamian.

Fabrizio Battistelli jest socjologiem, naukowcem, rządowym ekspertem i autorem specjalistycznych monografii. Jako wykładowca rzymskiego uniwersytetu „La Sapienza” z pewnością ma pod ręką szereg dokumentów opisujących struktury administracyjne Watykanu i historyczne dykteryjki z dziedziny prawa kościelnego. W tej dziedzinie (jako historyk) nie mam mu wiele do zarzucenia. Pozostaje jednak pytanie – czy naukowiec powinien pisać przygodowe książki?

„Konklawe”, Fabrizio Battistelli, Oficynka 2010

Recenzja dostępna na portalu MojeOpinie.pl

Brak komentarzy: