środa, 2 lutego 2011

„The Cape” - serial z potencjałem

Co powstanie ze skrzyżowania utkanej z pajęczych sieci peleryny z niesłusznie oskarżonym policjantem? Kolejny pogromca złoczyńców. Trailer serialu ujął mnie klimatem rodem ze „Spawna”. Pilot zapowiadał dość nietypową fabułę: w mieście Palm City szerzy się przestępczość. Jedyną szansą na zmiany zdaje się wprowadzenie prywatnej policji zarządzanej przez korporację Arka. Oczywiście już na dzień dobry regularny czytelnik komiksów zauważy istotne szczegóły – na przykład od kiedy to jakakolwiek korporacja ma w tego typu produkcjach dobre intencje? 

„The Cape” okazuje się dla producentów ciężkim orzechem do zgryzienia. Nie najgorsza oglądalność, zróżnicowane recenzje i sprzeczne opinie na temat fabuły plasują serial mniej więcej po środku skali między hitem a porażką. W świecie telewizji oznacza to przeciętność, a więc także niewidzialność. Mimo to serial ma swój potencjał, który może zostać wykorzystany. Albo i nie.

Po pierwsze bohater: Vince Faraday alias Peleryna, grany przez mało znanego australijskiego aktora Davida Lyonsa. Faraday łączy wszystkie istotne elementy komiksowego stereotypu bohatera: policyjną i militarną przeszłość, rodzinę z którą nie może się połączyć, frustracje niesłusznym oskarżeniem i niezłomny, stalowo praworządny charakter. Do tego jest uparty, nieposłuszny i uczy się głównie na błędach. Wady? Jest obrońcą „prawdy i amerykańskiego stylu życia”, a więc postacią nieco papierową. Daleko mu też do wspomnianego wyżej Spawna, którego pragnienie zemsty napędzało fabułę. W „The Cape” wątek rodziny dużo ciekawiej wygląda od strony żony Faradaya – młodej prawniczki, która stara się utrzymać dom i sprostać złej sławie męża. Niedostatki głównych postaci nadrabia nieco drugi plan. Vince zdobywa nowych przyjaciół w lekko zdeprawowanym środowisku wędrownego cyrku, którego aktorzy trudnią się od czasu do czasu złodziejską robotą. Tam Peleryna uczy się nowych umiejętności – magicznego znikania, szybkiej hipnozy, wymyślnych akrobacji i bezgłośnego gaszenia świecy rąbkiem pewnej niezwykłej szaty.

Punkt drugi – peleryna. Utkana z nici pajęczych, stworzona dla legendarnej postaci znanego na całym świecie iluzjonisty, specjalisty od ucieczek. Oczywiście kryje w sobie mroczną siłę i liczne pokusy. Niezwykle elastyczna i wytrzymała, może być kamuflażem i bronią w jednym. Unikalny cyrkowy trening może tłumaczyć część umiejętności Peleryny, w tym spektakularne znikanie w kłębach dymu. Peleryna w miarę rozwoju sytuacji staje się odrębnym wątkiem opowieści, jednak nie sądzę, żeby wykorzystano ją należycie w dalszych odcinkach.

Punk trzeci – najistotniejszy w tego typu produkcjach – to czarne charaktery i pomocnicy. Tajemniczy blogger o pseudonimie „Orwell”, który wspiera Pelerynę technologicznymi nowinkami okazuje się ściśle związany z głównym złoczyńcą, Szachistą aka Peter Fleming, właściciel korporacji Arka. Już pierwszy odcinek ujawnia kulisy intrygi, przez co być może serial traci nieco dynamikę. Peleryna nie musi szukać wroga daleko, a pojawiający się w kolejnych epizodach złoczyńcy są jedynie dopełnieniem głównego łotra.

Tym samym dochodzimy do punktu czwartego – stylistyki serialu. Pilotowy, dwugodzinny epizod „The Cape” zawierał w sobie wszystkie elementy mrocznego komiksu: ciemne, zadymione i zatłoczone ulice slumsów, nocne pościgi i spektakularne walki, bohatera z zakrytą twarzą, a nawet wybuchy. Peleryna ukazuje wszystkie klasyczne cechy mrocznego mściciela – łącznie z samotnią w zapuszczonej dzielnicy i zdjęciem rodziny pod poduszką. Czego zatem brakuje? Trudno powiedzieć. Jakiejś wewnętrznej iskry, która uczyniła Spawna mrocznym mścicielem, a Punishera najseksowniejszym draniem w historii komiksu (teza kontrowersyjna, ale trzymam się jej uparcie). Może Vince Faraday jest wciąż za bardzo policjantem a za superbohaterem? A może produkcje typu „X-men”, „Heroes”, „Dark Angel”, czy nawet „Smallville” przeformatowały klasycznego superbohatera z komiksów w zwyczajnego gościa z problemami? Z mojej strony mogę tylko dodać, że pociąga mnie wszystko co jest podobne do „Spawna” lub mrocznych części „Batmana” automatycznie przyciąga moje oko. Jednocześnie takie porównanie stawia poprzeczkę niezwykle wysoko, stąd być może lekki rozczarowanie. Niemniej zamierzam cierpliwie poczekać na rozwinięcie serii w nadziei, że wszystko to zmierza do jakiegoś ciekawego (i mrocznego) finału.

„The Cape”, NBC, premiera 9 stycznia 2011

Recenzja dostępna na portalu MojeOpinie.pl 

Brak komentarzy: