wtorek, 30 listopada 2010

Teraz wielcy i znani, a kiedyś...

Współzałożyciel i twórca marki Sony Akio Morita.
Wielu z nas wierzy, że stworzenie świetnie sprzedającego się produktu wymaga genialnego umysłu i szczegółowych planów, zanim jeszcze przystąpi się do pracy. Najpotężniejsze firmy na świecie mają do opowiedzenia zgoła odmienną historię.

Spośród największych firm wiele zaczynało jako mały tartak, domowe laboratorium albo firma przewożąca suszone ryby. Guma do żucia i Coca-Cola w zamyśle swoich twórców miały być raczej produktem przemysłowym niż hitem smakowym. Kuchenka mikrofalowa stanowiła prototyp broni, a papierosy Marlboro, zanim stały się synonimem "męskości", sprzedawane były jako wykwintne cygaretki dla pań W świecie prawdziwego biznesu radykalna zmiana perspektywy jest jednym z warunków przetrwania. Czasem okazuje się także źródłem wielkiego sukcesu.

Poszukiwanie produktu idealnego

Na początku II wojny światowej młody syn bogatego producenta sake, Akio Morita, wstąpił do japońskiej armii. Fakt ten, z pozoru nieistotny dla historii późniejszego giganta w świecie elektroniki był jednak częścią misternego planu młodego studenta fizyki, marzącego o wielkich wynalazkach. Młody Akio chciał dostać się do ekipy inżynierów wojskowych, a nawet na wojskowe studia, gdzie mógłby poznać meandry nowoczesnej techniki. Ulokowany w małym, cywilno-wojskowym laboratorium we wschodniej Japonii Morita poznał swojego przyszłego partnera biznesowego i przyjaciela - młodego cywilnego inżyniera Masaru Ibukę.

Przyjaźń ta zaowocowała kilka lat po wojnie. Ibuka był wówczas szefem Tokijskiego Laboratorium Badań Telekomunikacyjnych, małej firmy, która usiłowała stworzyć... elektryczne urządzanie do gotowania ryżu. Niestety, okazało się ono "niewypałem". Trochę lepiej poszło mu z produkcją poduszek elektrycznych oraz sprytnych urządzeń pozwalających przestroić popularne radioodbiorniki z fal średnich na fale krótkie. Ibuka marzył jednak o wielkim przełomowym produkcie, nowych technologiach. I tutaj przyszedł mu z pomocą młody Morita, który namówił swojego ojca, by zainwestował w firmę przyjaciela. W ten sposób 7 maja 1946 roku powstała Tokijska Spółka Telekomunikacyjna (Tokyo Trushin Kogyo Kabushiki Kaish) z siedzibą na drugim piętrze spalonego domu handlowego. Kapitał zakładowy stanowiła równowartość 500 dolarów, a właścicielami został tandem Ibuka-Morita.

Początkowo firma utrzymywała się ze sprzedaży części zamiennych do gramofonów. Przełomem było zamówienie z japońskiej stacji radiowej HNK, dla której TST wyprodukowała mikser dźwięku. Dostarczając go osobiście, Ibuka zobaczył coś, co zmieniło jego sposób myślenia - amerykański magnetofon taśmowy. Od pierwszej chwili wiedział, że właśnie ten produkt jego firma powinna badać i ulepszać. Ponieważ nie było możliwości, by sprowadzać taśmy z Zachodu, firma Ibuki wyprodukowała własną z celofanu, który, niestety, rwał się i rozciągał. Dlatego wkrótce celofan zamieniono na specjalny papier pokrywany powłoką z podgrzewanego (na patelni) szczawianu żelaza. Z czasem chałupniczą procedurę oczywiście ulepszono, aż do powstania pierwszej "Soni-Tape" - japońskiej taśmy magnetycznej wraz z odtwarzającym ją magnetofonem o nazwie G-type.


...

Wytwórnia papieru Nokia? Karty do gry Nintendo? Opony Motorola? Traktor Lamborghini?
Zachęcam do przeczytania, jak dziwacznymi drogami dochodzi się czasem do sukcesu. 


Cały artykuł dostępny jest  na portalu GazetaPraca.pl 

Zdjęcie: za GazetaPraca.pl 
Czytaj więcej...

poniedziałek, 29 listopada 2010

Reporter nigdy nie wraca z wojny

Artykuł jest podsumowaniem dwóch dyskusji, które odbyły się w ramach festiwalu „Warszawa bez fikcji” 25 listopada 2010 roku:
„Z Czeczenii i Afganistanu” (Instytut Reportażu — Księgarnia Wrzenie Świata) z udziałem Wojciecha Jagielskiego i Åsne Seierstad; prowadzenie: Marcin Wojciechowski;
Debata: „Reporter – świadek obojętny? / Co ty wiesz o zabijaniu?”, (Zachęta Narodowa Galeria Sztuki), z udziałem Åsne Seierstad, Petera Fröberg-Idling, Wojciecha Jagielskiego; prowadzenie: Jacek Żakowski.
„Jestem sentymentalnym robotem” – mówi o sobie Wojciech Jagielski, odpowiadając na pytanie, jak radzi sobie z emocjami swoich bohaterów. Zdaniem polskiego dziennikarza, reporter zawodowo cierpi na pewien rodzaj rozdwojenia jaźni. Na wojnę jedzie Jagielski-reporter, do domu wraca Jagielski-ojciec, mąż. „Wojna jest wyjątkiem, ekstremum w moim życiu” – opisuje Seierstad. Ona też ma rodzinę, do której wraca z prawdziwą ulgą. Wytworzyła pewien filtr rzeczywistości, który pozwala jej oddzielić pracę od domu. Reporter na wojnie nosi często kamizelkę kuloodporną na zewnątrz, ale podobny pancerz potrzebny jest też w środku. Każdy indywidualnie wyznacza granice zaangażowania.

Zdaniem Jagielskiego, każdy dziennikarz powinien do tych granic podchodzić, ale nie należy ich przekraczać. Z punktu widzenia czytelnika jest to niemal okrucieństwo. Tyle, że nikt z nas nie wykonuje zawodu, który wymaga podjęcia odpowiedzialności za naruszenie czyjejś codzienności, odpowiedzialność za wzbudzenie emocji, odpowiedzialność za narażenie bohatera na prześladowania czy nawet śmierć. Gdyby nie dziennikarska zbroja, reporter nie mógłby opowiedzieć więcej niż jednej historii, ponieważ zatonąłby w niej i zniknął.



Recenzja festiwalu "Warszawa bez Fikcji", portal MojeOpinie.pl
Czytaj więcej...