wtorek, 20 października 2009

Sentymentalne podróże przez dziurkę


Spotkania z fotografią w Muzeum Narodowym zdecydowanie idą w stronę spotkań z historią. Do prelekcji wybierani są artyści, którym daleko do pstrykania fotek popularną cyfrówką. Tym razem artystka Georgia Krawiec zafundowała podróż w czasy pierwszych kroków fotografii. Pojawiły się takie pojęcia jak camera obscura, chemigramy, kalotypia… Przez znawców tematu zaliczane do tzw. technik szlachetnych.

O artystce powiedzieć można nie za dużo. Tyle, że wyrosła w Niemczech, gdzie jej poglądy na sztukę fotografii zostały oszlifowane, wytrawione i ukształtowane, m.in. na Uniwersytecie Siegen. W swoim wykładzie często wspominała Bauhaus, niemiecką szkołę artystyczną, która ukształtowała wiele poglądów na współczesną sztukę, także jej własne. O swojej dziedzinie twórczości mówi, że zalicza się do grupy po niemiecku nazywanej Kunstfotografie, co dość swobodnie tłumaczone jest dziś na fotografię artystyczną – w odróżnieniu od fotografii jako fachu, narzędzia. W Polsce pojęcie to nie jest tak wyraźnie określone i nasz język nie oddaje go, zdaniem artystki, wystarczająco jasno. Tyle, że jej fotografię trudno nazwać inaczej – jest swoistą manipulacją obrazem. Ale daleką od cyfrowej obróbki graficznej. Tajemnicą tej fotografii jest ciemnia, chemia i historia.

Sprowadzając się do Warszawy Georgia Krawiec zmierzyła się z kilkoma wyzwaniami. Po pierwsze samo miasto, które dla niej niepokojąco różniło się od dotychczasowych miejsc zamieszkania. Być może dlatego jej pierwszy, zrealizowany w Polsce projekt dotyczył obiektu dla Warszawy najbardziej istotnego. Projekt Pałac – moja miłość jest serią portretów budynku, który dla mieszkańca okolic Centrum Warszawy był wyznacznikiem kierunku „na dom”. Budynku znienawidzonego przez mieszkańców stolicy, ale trudnego do ominięcia – wzrokiem, samochodem, umysłem. Kiedy pewien dziennikarz przeprowadzał ze mną rozmowę na temat tego projektu – opowiadała pani Krawiec. – wciąż pytał mnie „Jak pałac ma Pani na myśli?”. Nie mógł uwierzyć, ze chodzi o Pałac Kultury i Nauki. Jej wizja PKiN zdecydowanie różni się od naszej codzienności jako obserwatorów pałacu. Przede wszystkim – oglądamy ten budynek przez dziurkę od klucza, ponieważ technika fotograficzna wybrana przez artystkę polega na przepuszczaniu światła przez wąski otwór i tworzeniu maleńkiej, kilkucentymetrowej odbitki wielkości pocztowego znaczka.
Camera obscura, czyli tzw. fotografia otworkowa to technika fotografii bezobiektywowej. Soczewkę obiektywu zastępuje mały otworek, przez który światło pada na negatyw. Wnętrze pudełka jest wyłożone czarną powłoką, tak więc jedyne światło jakie dostaje się do tej miniaturowej ciemni to światło zewnętrzne. Średnica otworka w przypadku fotografii pani Krawiec sięgała wielkości 0,2 mm. Co za tym idzie – czas naświetlania musiał być proporcjonalnie dłuższy (istnieją specjalne wzory matematyczne pozwalające go obliczyć), sięgał kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu minut! Nic dziwnego, jak zauważyła sama artystka, że nie sposób uwiecznić tą techniką przechodzących obok ludzi. Jeśli dołożymy do tego bardzo wiekowe techniki retuszu, fotomontażu powstałego przez naświetlanie papieru fotograficznego w różnych miejscach różnymi fragmentami negatywów. Do tego dołóżmy artystyczne techniki typu chemigram (nakładanie wywoływacza na papier fotograficzny za pomocą pędzla), tonowanie, podwójna ekspozycja… Fotografia miesza się tu z grafiką, z czym artystka bynajmniej się nie kryje. Jej opowieść o fotografiach stała się w tym miejscu podróżą po tajemnicach warsztatu, po historii technik fotograficznych. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość swoich aparatów otworkowych Georgia Krawiec konstruuje własnoręcznie z wyszukanych na pchlim targu materiałów i pudełek (publiczność miała okazję obejrzeć i dotknąć takich aparatów), zaczynamy się poważnie zastanawiać, czy pstryknięcie cyfrówką pejzażu górskiego nie wydaje się w tym kontekście trywialne.

Co ciekawe, chociaż sama artystka opowiadała o trudności uchwycenia obrazu człowieka poprzez fotografię otworkową, sama podjęła się takiego wyzwania. Zrealizowała tą techniką serię 68 portretów Niemców mieszkających, studiujących lub pracujących w Polsce. Jak sama mówiła – wymagało to unieruchomienia modela na dość długi czas. Delikatne mimowolne ruchy, samo oddychanie nadały konturom fotografii pewną miękkość. Zmiana pozycji, ruch głową powodowały powstanie interesujących efektów wizualnych. Technika portretowania to jedno. Drugim ważnym aspektem tego projektu było odnalezienie tożsamości ludzi, którzy dla przeciętnego Polaka są po prostu „Niemcem”, nie „mieszkańcem Niemiec”. Słowo Niemiec jest dla polaka pejoratywne, niesie pewien bagaż krzywd – opowiadała artystka. Ona sama, przyzwyczajona do oddzielania historii od człowieka, nie potrafi się z tym utożsamieniem pogodzić. Jej Niemcy ukrywają się przed światem będąc w Polsce – ponieważ trudno im udźwignąć historyczny bagaż po przodkach.

Trzecią serią ciekawych zdjęć prezentowaną przez artystkę była „dezorientacja” – seria zdjęć z krajów Bliskiego Wschodu, która miała być próbą sfotografowania pozostałości danego orientalnego przepychu w nowoczesnych miastach. Opowieść o tych fotografiach była jednocześnie przepełniona zdumieniem, jak mało takich śladów można odnaleźć w nowoczesnych miastach Iranu, Syrii i Libanu. Z drugiej strony odnosiła się do historii dawnej fotografii podróżniczej z początków ubiegłego stulecia. Fotografii, w której dawało się uchwycić tylko nieruchome obiekty – budynki, pomniki, zabytki. W ten sposób zdjęcie zrobione tą techniką współcześnie niczym nie różni się od tych wykonanych prawie 80 lat temu – te same obiekty, to samo niebo. I żadnych ludzi.

W serii orientalnych podróży znów mamy do czynienia z tajemniczymi technikami fotografii, takimi jak kalotypia, odbitki solne i inne tajemnice warsztatowe. Artystka, która na co dzień wykłada w kilku szkołach fotografii, potraktowała widownię jak zrzeszoną w jedno bractwo grupę wtajemniczonych. Słuchając jej opowieści z jednej strony można było przerazić się mnogością chemii (jak sama artystka wspomina Nigdy nie lubiłam chemii w szkole, bo uczono mnie samych niepraktycznych rzeczy. Tu, przy fotografii, chemia okazała się produktem pierwszej potrzeby.), technik retuszu i manipulacji obrazem, tajemnic dotyczących papieru, sposobu naświetlania, wywoływania, wpływania na oraz… Ale lęk szybko mijał, kiedy ruszała wyobraźnia. Być może dla słuchaczy tego wykładu stanie się on inspiracją do porzucenia prostoty obróbki cyfrowej i sięgnięcia po bardziej skomplikowane, nieprzewidywalne i czasochłonne techniki fotograficzne. Są one tak niepowtarzalne i magiczne, że aż szkoda je oglądać tylko na komputerze.

Artykuł opublikowany na portalu MojeOpinie.pl

Brak komentarzy: