wtorek, 21 października 2008

Bretończyk po fasolsku



»A jednak żeglarze nie byli szczęśliwi. Co który spojrzał na nazwę fregaty, to aż pluł niegrzecznie do wody, czego ryby bardzo nie lubią, zwłaszcza złote i latające. Na burcie był napis „Kaczy Kuper”. Kto chciałby pływać na „Kaczym Kuprze”, choćby i najpiękniejszym? Jak trudno będzie znieść kpiny kamratów z innych statków! A do niedawna ich fregata nazywała się przecież całkiem przyzwoicie: „Pierś Łabędzia”. Ale kiedy dowództwo objął kapitan Ocet, zaraz kazał zmienić nazwę i jeszcze śmiał się cienko jak brzytwa, chociaż załoga płakała rzewnie. Z takich łez marynarzy robią się w morzu perły, natomiast kiedy płaczą po rozbitej butelce rumu, lęgną się rekiny.«


Burzliwe dzieje pirata Rabarbara to moja kolejna ukochana bajka z dzieciństwa. Wydana – o mamuniu – ponad dwadzieścia z okładem lat temu stanowi ulubiony punkt odniesienia mojej gwary rodzinnej. Trzy siostry: Amunicja, Policja i Prohibicja są synonimem najlepszej zabawy w życiu, Bretończyk po fasolsku zapoczątkował rodzinny szał słowotwórczy (tak powstała Żuma dla Gucia), a obwarzanki z których Krzynek zostawiał dla siostry dziurkę… Ech, jakże to rozumiem. Ja też mam brata. No i jeszcze papuga, którą trzeba było ożenić, bo za dużo narzekała (sic!). I chociaż nie znoszę grochówki, to zawsze chciałam być wolnym piratem jak Rabarbar… Żeby przewozić pszczoły luzem… Ten to miał tupet.

No – ale poczytajcie sami ;)

Nie zapominajmy przy tym, że wszystkie te historie pochodzą z czasów przed pokemonami, mangami i roboto-samochodami. Bez wszechmocnych smoków, magii, podróży w czasie, wybuchów tajemniczych energii, ufoludków, komputerowych sztucznych inteligencji, specjalistycznych sztuk walki – ot, z wyobraźni, zabawy słowem i armaty na arbuzy powstała idealna opowieść dla dzieci (i dorosłych, jak widać). Nie ma dziś na rynku dla mnie książki dla dzieci, którą byłabym bardziej zachwycona. Wszystkie Kubusie i Anie się nie umywają. Fantastyczne historie z morałem? Skomplikowane sensacyjne intrygi? Henryk Garncarz i tajemnica czegokolwiek? A pfuj.

Dla mnie najcenniejsze są książki z którymi można się śmiać. Nie Z KTÓRYCH, ale Z KTÓRYMI. Bawić się tekstem, wyobraźnią. Bo kiedy wszystko jest bajkowe, błyszczące i rozbiegane, dziecko jedynie podąża za błyskami i ruchem. Ale kiedy wszystko jest znane, proste, a jednocześnie prowadzi inny od utartego schematu żywot, jakże wiele można sobie wyobrazić. Armata na arbuzy, gniazdo na głowie, szabla owinięta promieniem słońca, czesanie grzyw fal grzebieniem, łuskanie batalistycznego grochu… Czemu nie pamiętam jak się nazywał ten żółty pokemon, a pamiętam, że Rabarbar nazwał swój statek piracki Nieustraszony Krwawy Mściciel Pogromca i Postrach. Co jest więc dla mnie cenniejsze? Nie wyrzucę tej książki nigdy i będę ją czytać swoim dzieciom.

A wszystko to piszę dlatego, że Rabarbar doczekał się reedycji. Tym razem nie dokonano barbarzyństwa, jak przy Scenach z życia smoków i oryginalne rysunki Lutczyna zostały na swoim fenomenalnym miejscu. Bo Rabarbar bez Lutczyna jest tylko słowem z dużą ilością „a” i „b”. Jasne, proste w budowie rysunki roześmianego, brodatego i rumianego pirata, jego pięknej żony Barbary (prawdziwej kury domowej, ale za to z charakterkiem – to jednak bardzo szowinistyczna bajka, ale co tam), psotnego syna Krzynka (a później córki {Pir}Ani) i kapitana Octa z kwaśną miną. Nie przemawiają do mnie ani krzykliwe róże i zielenie z kreskówek, ani mnogość błyskających i ruszających się bibelotów - to wszystko jest niczym wobec dziecięcej wyobraźni!

A wszystko dlatego, że w czwartek jadę do Krakowa na targi. Ściskając pod pachą mój sfatygowany, najstarszy egzemplarz Rabarbara mam zamiar stanąć w kolejce do stoiska, gdzie Edward Lutczyn będzie nowe wydanie podpisywał. Wtedy podetknę mu stare wydanie i filuternie spytam: „A można na starszym egzemplarzu prosić autograf? Nie rozstanę się z nim do śmierci. Obiecuję.”.

^^

2 komentarze:

Anonymous pisze...

Kobieto! Ty to jeszcze pamiętasz!? Wiesz że ja to diablętom czytałam...
Normalnie kup mi tą nową wersję.
:)

Gosik

STS pisze...

Trafiłem tu szukając obrazków smoków w google grafice... i tam były "Sceny z życia smoków", które to bardzo lubiłem w dzieciństwie i z rok temu przeczytałem dla przypomnienia, ten obrazek zaprowadził mnie na Twoją stronę, a tu już nieco poklikałem dalej i bardzo mnie zaciekawiło co piszesz.

"nie z których, ale z którymi!" pięknie ujęte

muszę odkopać w starych książkach Rabarbara-zachęcił mnie ten tekst ^^

a dlaczego teraz dzieciaki nie czytają takich bajek? nie ma takich za wiele, a poza tym łatwiej tylko patrzeć na historyjkę, a nie "przeżywać" wraz z bohaterami