No i skończył się dzień dziecka. Azja musiała wrócić do kraju zim, zawirowań gospodarczych i wściekłych kierowców. Pierwsze co zobaczyła to śnieg. Nie był to pierwszy śnieg w jej życiu, ale z pewnością był takim dla sympatycznej Malezyjki z siedzenia obok. I ten jej niewinny zachwyt i pytanie: "Czy tu zawsze pada śnieg?" - osłodziły lądowanie w zimnej Polsce. Ale i tak czuję się, jakbym miała hipotermię i męczę się w tak grubej warstwie ubrań. Do tego Tajlandia zmieniła mój punkt widzenia na ojczyznę. Może i Polska jest piękna, ale Polakom zdecydowanie do piękna duszy brakuje...
Podstawowa różnica między Polską a Tajlandią to temperament. Polacy mają raczej urozmaicony, ale nie skrajny apetyt na życie i temperament. Ale są też ludźmi gwałtownych żądań i szybkich rozczarowań. Tajlandczycy, jak to z buddystami bywa, nie spieszą się, nie są nachalni, nie skreślają żadnej szansy dopóki nie wyczekają do jej absolutnego wyczerpania. Dominuje wśród nich życzliwość. Źle znoszą zbiorowe narzekania, które są domena Polaków.
Tajlandzcy kierowcy zadziwiają cierpliwością i tolerancją. W Polsce stanie na środku ulicy z mapa i próbowanie rozpracowania stron świata przez 10 minut skończyło by się serią klaksonów, awanturą i bluzgami przynajmniej jednego dawcy testosteronu. Tajowie czekają cierpliwie, uśmiechają się, a nawet pomagają z mapą. To sprawia, że przyzwyczajony do dominacji samochodów na ulicach Europejczyk czuje się głupio blokując ruch. A jest to tym bardziej bezsensowne, że nikt od niego takiego poczucia wstydu nie wymaga. Skoro pies może tam spać na autostradzie, to czemu nie człowiek? Przyznam, że tego kompletnie nie rozumiem, ale to fakt. Zazdroszczę go Tajom ogromnie.
Zimno. Myślę, że to właśnie zimno wykreowało europejską kulturę indywidualną - zimne wieczory i noce, zmuszające nas do wysiadywania przy ciepłym ognisku domowym. W upalne Tajlandzkie wieczory ludzie szukają tam towarzystwa. Całodobowe, całonocne markety, restauracje uliczne otwarte do późnej nocy, szereg imprez i spotkań - całe to nocne egzystowanie oddziela dzień pracy od wieczora odpoczynku. Po 22 zaczynają przemykać przez miasto skutery i tuk-tuki (motocyklowe riksze), pełne młodych i starszych ludzi. Przed zamkniętymi warsztatami gra się w warcaby, chińskie szachy i nieznane mi gry karciane. Ludzie pędzą do świątyni, czyszczą przydomowe ołtarzyki, spotykają się z rodziną. Chociaż Tajowie w zasadzie prawie wcale nie tańczą, to jednak ich sposób świętowania jest ujmujący. Hasłem jest "dużo": dużo ludzi, dużo jedzenia, dużo muzyki, dużo cierpliwości. Dużo zabawy.
Życzliwość to cecha, o którą i w Polsce nietrudno. Ale trudno znaleźć w nas, Polakach, skłonność do rezygnowania z małych triumfów, czy to finansowych, czy czysto zawistnych. Może i mało znam Tajów, ale nie spotkałam się z sytuacją, gdy pełny od gości hotel nie polecił nam innego, naprawdę miłego noclegu. Nawet targowanie się z pobłażliwie uśmiechniętym taksówkarzem bywa przyjemnością. Rozmaite gafy turystów (w tym natarczywe fotografowanie świątyń w trakcie obrzędów i modlitw) nie burzą spokoju ducha Tajlandczyków. Chętni są do częstowania nas tajemniczo wyglądającymi przekąskami i z dumą obserwują nasz kulinarny zachwyt. Duma...
Duma i świadomość wartości własnego kraju jest tym, co Tajów wyróżnia. Tajlandia nigdy nie uległa kolonizacji; jeden z niewielu krajów, gdzie buddyzm jest religią panującą (każdy mężczyzna musi w wieku chłopięcym spędzić choć trzy miesiące w klasztorze); monarcha jest otaczany sympatią - podróżuje po kraju niosąc światło buddyzmu i słuchając głosu poddanych. Słoń jest tu skarbem narodowym, dziedzictwo kulturalne wizytówką, a zachwyt i spokój przyjezdnych ambicją. Kraj idealny dla turystyki - ani służalczy, ani nieprzyjazny. Wpadamy przecież do Tajlandii w gości. I jako goście otaczani jesteśmy troska i szacunkiem. Jednocześnie pozostawieni sami sobie - własnym wyborom i decyzjom. Nikt nie sprawdza co i dlaczego oglądamy. Tajlandzkie biuro turystyki (TAT) pomaga wybrać hotel, kupić bilet, zorientować się w cenach. Oczywiście nie jest to utopia wolna od nadużyć; no i oczywiście - każdy kraj azjatycki ma swój półświatek, ale amatorzy atmosfery zagrożenia i grozy muszą się tu sporo naszukać, aby pobudzić produkcje adrenaliny w starciu z miejscowym "elementem".
Zapach - aromat Tajlandii jest bardzo skomplikowany i tajemniczy. Każdy rejon ma swoje potrawy i zapachy. Wszędzie - o każdej porze roku - możemy tu znaleźć kwiaty, zresztą bardzo lubiane przez Tajów. Także kwiaty wodne - w wielkich, glinianych donicach wypełnianych świeżym płynem i narybkiem. Jakiś tajemniczy składnik jedzenia sprawia, że kraj w którym turyści regularnie spływają potem w ogóle nie ma zapachu tego potu. Tajlandia pachnie ulicznymi kramami z jedzeniem, owocami i czasem benzyną. Trudno przypomnieć sobie ten aromat, ale pamiętam, że był przyjemny.
Na koniec pierwszej refleksji o tym wojażu kolejny zachwyt - Twarz Buddy. Tajemniczo uśmiechnięty prorok tej religii-filozofii patrzy na nas spod na wpół przymkniętych powiek kilkuset tysięcy posągów. Każda ulica onieśmiela złotym zdobieniem świątyń, a płatki złota przyklejane na szczęście do stóp i dłoni posągów nadają im pozory życia.
Nie wiem czemu, czerpiąc z indyjskiego gestu, czułam potrzebę dotknięcia stóp tych posągów i przyłożenia śladu tego dotknięcia na mojej dłoni do serca. Gest ten w hinduizmie oznacza szacunek dla rodzica, mistrza... Budda przemówił do mnie bez słów poprzez tajemniczość swoich tysięcy twarzy. Świątynie w Tajlandii nie służą zwiedzaniu, ale kontemplacji. Jeśli będąc w nich nie doświadczyłeś tego stanu spokojnej radości - nie byłeś tam naprawdę. Natychmiast wracaj i spójrz w oczy leżącemu Budźdźie w Wat Pho. Niech jego ogromna źrenica przypomni ci o wartości twojego własnego życia, kiedy uświadamiasz sobie, iż największą nauką Buddy był zdrowy egoizm. Bo tego nauczyli mnie Tajowie - ogarnij swoje życie, a będziesz w stanie przekazać dar spokoju innym obok ciebie. Szlachetny egoizm daje spokój.
Piękne przesłanie.
poniedziałek, 2 lutego 2009
Retrospekcja pogodowa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz