W języku marketingu nazywa się ich promotorami, potocznie: naganiaczami. Ich zadaniem jest przyciągnąć do restauracji odpowiedniego klienta. Takiego, który nie tylko zamówi drogą kawę, ale też zaprosi na biznesowy lunch swoich zagranicznych gości. W okolicach warszawskiego Starego Miasta znani są jako chodząca informacja turystyczna, obiekt fotograficzny i źródło wiedzy praktycznej. A wszystko to opakowane w strój sarmackiego szlachcica.
Naganiacze są zjawiskiem starym jak świat. Zawód ten wywodzi się z czasów, gdy pewnego rodzaju rozrywki dostępne były jedynie za zamkniętymi drzwiami. Już w starożytności domy publiczne, palarnie opium i innego rodzaju "szemrane lokale" dyskretnie płaciły naganiaczom za sprowadzanie klientów. Jeszcze w latach 50' ubiegłego wieku lokale oferujące tańce erotyczne musiały mieć zasłonięte okna i jak najmniej widoczny afisz. O przepływ klientów dbali niepozorni agenci, zaczepiający klientów na ulicy. Dzisiaj naganiacze, czy też, profesjonalnie mówiąc, promotorzy nie muszą ukrywać się w cieniu....
Pełny artykuł dostępny na portalu GazetaPraca.pl
Autor: Joanna Sabak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz