„Lubi poziomki
bo są czerwone
jak nos popa w zimowy poranek
gdy cerkiewny mróz
owiewa chorały
w ich dialogu z ikonami.”
Ten wiersz napisałam w pracy po odebraniu pierwszego maila od mojego nowego wykładowcy. Dostaliśmy zadanie napisania swojego literackiego CV. W wyznaczonych podyktowanym formularzem ramach mieliśmy określić skąd pochodzimy, co reprezentujemy i co jest ważne. Krytyka – a w zasadzie ocena tego co napisałam – zamknęła się dla p. Wojciechowskiego w trzech słowach: poziomki, cerkiew, dialog.
Dlaczego te trzy? Nie wiem. Ale wiem, że są ważne. Jednym słowem - utrafił. Teraz mogę się im przyjrzeć.
Poziomki.
Słowo które jest dla mnie synonimem jedynego ciepłego wspomnienia z dzieciństwa. Tata. To były góry stołowe, Rościszów, pensjonat i rezerwat przyrody. Codziennie na śniadanie tata zrywał mi na zboczy poziomki. Jedyny raz byłam tak szczęśliwa. To też moje jedyne zdjęcia z dzieciństwa… Jedyne jakie mam.
Poziomki do dziś kojarzą mi się z czymś ważnym, z jakąś celebracją i wewnętrznym szczęściem. Są też luksusem i czymś, o co trzeba się starać i drogo kosztuje. Ot, synonim mojej trudnej relacji z tatą…
Cerkiew.
Dlaczego cerkiew? Nie wiem. Ot tak o niej napisałam – spokój i mistycyzm cerkiewnego wnętrza bardzo mnie zawsze poruszał. Cerkiew jest strojna, ceremonialna, ale i mistyczna, duchowa, bardzo emocjonalna. Wychodzi poza ramy odtwórczej religii i skłania się ku duchowemu doświadczaniu.
Kiedyś czytałam, że spowiedź prawosławna odbywa się pod chustą – pop zakrywa mnie i siebie kawałkiem materiału i zadaje pytania: czy zgrzeszyłeś tak a tak. A ja odpowiadam sobie i Bogu. Nie ma rozgrzeszania, „idź i nie grzesz więcej”. Jest wewnętrzne pojednanie z własną winą, może też decyzja jak naprawić zło i uniknąć go na przyszłość. Wszystko jest pomiędzy mną a Bogiem, a duchowny pośredniczy jedynie symbolicznie. Dużo bardziej przemawia do mnie spowiedź w której żaden człowiek nie poddaje mnie ocenie przez pryzmat własnych ograniczeń.
Może dlatego cerkiew – szukam w Religi mistycyzmu i duchowego doświadczenia.
Dialog.
Dialog jest formą poznawania drugiego człowieka. Uważam, że dzisiejszy świat za dużo mówi, za mało słucha. A bez słuchania nie ma dialogu. Wiem, bo też nie umiem słuchać. Pratchett napisał kiedyś, że ludzie nie wychylają nosa poza swoją głowę, a największym szaleństwem nie jest umysł pełen tajemniczych głosów, ale umysł w którym odbija się tylko jeden głos – mój własny. Niezbita pewność o słuszności mojego zdania jest największym z możliwych szaleństw. Tak musiał postrzegać świat Hitler i Stalin. Widzieli tylko swoje racje, nie potrafili rozmawiać.
Dialog to wymiana myśli i emocji. WYMIANA. Czyli bez oceny, bez lęku i manipulacji. Druga strona musi mieć szansę na odpowiedź, a więc oboje muszą sobie zrobić w tym dialogu miejsce. I może to jest podstawowa trudność – ludzie są tak przyzwyczajeni di kultu indywidualności, że w ich świecie jest miejsce dla nich samych i nikogo więcej. Nigdy się więc z nikim nie spotykają, niczym nie dzielą, a tylko walczą o coraz większe tereny dla siebie.
Mniej wybuchów, więcej dialogów – tak bym napisała historię cywilizacji ludzkiej.
Rozmawiajmy.
wtorek, 14 października 2008
Literackie CV - trzy słowa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz