Pretekstem do rozejrzenia się po historii jest tym razem wystawa zdjęć kobiet-aresztantek w Muzeum Sprawiedliwości i Policji w Sydney. Nie jest to pierwsza wystawa tego typu promowana w galerii w Sydney - rok temu w Polsce gościła ich ekspozycja pt. "Miasto Cieni".
Australia słynie z projektów historycznych na temat przestępczości.Nieprzyjazny klimat, trudne warunki upraw, daleka droga i początkowe przekonanie o braku surowców naturalnych sprawiły, że kontynent ten przez wiele lat cieszył się sławą zakazanego, przeznaczonego dla tych, którzy zasługują na ukaranie. Spenetrowany w 1768 roku przez Jamesa Cooka, nazywany Nową Południową Walią (Holendrzy nazywali ją Nową Holandią, podobnie jak każda inna Europejska nacja nazywała ja po swojemu) stał się w efekcie tej opinii na 40 lat ogromnym więzieniem.
Praktyka kupowania skazańców do ciężkich prac nie była nowa. Już w XVII wieku uprawiały ten proceder kolonie brytyjskie w Ameryce. Za 10 funtów od głowy skazańca kupowano tanią siłą roboczą do ciężkich robót, m.in. do karczowania lasów. W 1666 roku (nomen omen) transakcja uzyskała sankcję prawną i 500 sztuk „towaru” przeszło z rąk do rąk. Pięć setek wyprawionych na nowy kontynent nie rozwiązało jednak problemu przestępczości na wyspach, które z roku na rok coraz bardziej gnębił problem przyrostu naturalnego i wiążąca się z nim bieda oraz przestępczość. Za czasów Jerzego III wydano m.in.. Hulks Act (1776 r.) czy Penitentiary Act.(1779 r.), ale zaostrzanie prawa wcale nie uratowało sytuacji. W kraju, gdzie kara śmierci obowiązywała za 200 przestępstw, gdzie na Sekwanie urządzano pływające więzienia, potrzebna była karna kolonia. Pechowo w 1782 roku Anglia zmuszona była uznać niepodległość swych trzynastu kolonii w Ameryce, rezygnując z karnego osadnictwa w Wirginii i Marylandzie. Australia przyszła więc w samą porę.
Jedną z pierwszych osad portowych Australii był Port Jackson, który z biegiem lat zmienił się w ogromne, luksusowe Sydney. Od 1788 roku do Port Jackson i innych miejscowości portowych wysyłano z Anglii na przymusowe roboty więźniów różnych przewinień. Przez 40 lat Wielka Brytania pozbywała się swoich przestępców droga morską, której wielu z nich nie przetrwało. Ci, którzy do Australii dopłynęli kierowani byli do ciężkiej, katorżniczej pracy przy ujarzmianiu nieprzyjaznej przyrody. Przygotowali grunt dla właściwej kolonizacji, która zaczęła się w 1830 roku. Jak wykazały badania, chociaż większość zesłańców wykazywała zachowania patologiczne (w tym alkoholizm), ich potomstwo najczęściej wyrastało na praworządnych i pracowitych ludzi. Za dobre sprawowanie i ciężką pracę skazańcy i ich dzieci otrzymywali ułaskawienie, kawałek ziemi i utrzymanie. Można więc śmiało pokusić się o stwierdzenie, że była to skuteczna i bardzo owocna resocjalizacja…
Dzisiejsze Sydney nie przypomina już tego mrocznego portowego miasta, jakim było na początku – świetliste, nowoczesne, wysprzątane. Jedyną pozostałością po niechlubnej przeszłości jest Horseshoe, czyli podkowa – sieć ulic o tym kształcie stanowi najniebezpieczniejszy rejon miasta, dokładnie w miejscu pierwszej osady. To właśnie tutaj pod koniec lat 80 XX wieku w trakcie prac zabezpieczających po powodzi magazyny policyjnych w Lidcombe znaleziono przykryte mułem fotografie. Drewniane skrzynie kryły 50 kartonowych pudełek, w każdym 10-20 szklanych negatywów z lat 1912-60. Zatroszczyło się o nie świeżo otwarte Muzeum Wymiaru Sprawiedliwości i Policji. Specjalny zespół podjął się renowacji archiwum i badań nad historią fotografii – tym ostatnim przewodził Peter Doyle: australijski autor kryminałów, wykładowca i kurator Muzeum.
Ponad 3 tysiące zdjęć z kolekcji Muzeum w Sydnej to tzw. „mug shot” – dosłownie „zdjęcie gęby”. „Mug shot” ma już ponad sto lat. Wymyślił go francuz Alphonse Bertillon. Był on także pomysłodawcą portretów pamięciowych i identyfikację przestępców na podstawie dokładnych pomiarów ciała, tzw. antropometrii.
Zdjęcia przestępców z początku XX wieku różnią się od tych, które znamy z filmów. Fotografów ograniczała wtedy technika, a więc musieli prosić obiekt aby stał w bezruchu. Czasami nie udawało się tego osiągnąć i niektóre zdjęcia są nieostre. Według policyjnych legend pierwsi fotografowani przestępcy żeby uniemożliwić późniejsze rozpoznanie, wykrzywiali często twarz. ówczesne zdjęcie policyjne obejmowało jedynie cała sylwetkę, nie było pozowane, dlatego postacie z fotografii często palą, uśmiechają się, czy stoją bezradnie. Zdarzają się dopiski fotografów, np. „ten mężczyzna odmówił otworzenia oczu”. Wszechobecny jest cień fotografa (czy tez innego policjanta) na ścianie, dodatkowe elementy w postaci krzeseł, stołów, drzwi. Nie dawano też aresztantom tabliczki z numerem i nazwiskiem, fotograf ręcznie wydrapywał pierwszą literę imienia, nazwisko i datę aresztowania.
Opisywanie fotografii na nic by się nie zdało, polecam więc sięgnąć w archiwa Internetu i odwiedzić stronę muzeum, oficjalnego bloga lub newsa po polsku. To trzeba po prostu zobaczyć. Urzekające w fotografiach są przede wszystkim emocje odmalowane na ludzkich twarzach. Czytając historię aresztantów można zrozumieć ich smutek, zawadiackie spojrzenie, bierną agresję. Nie ma tu makabrycznej sceny zbrodni, jest człowiek, który z różnych przyczyn znalazł się w tym, a nie innym miejscu życia.
„Zdjęcia archiwalne przedstawiają złodziei, oszustów, prostytutki, morderców, handlarzy narkotyków, stręczycieli, paserów, oszustów karcianych” – podaje katalog wystawy „Miasto Cieni”, która obejmuje fotografie z lat 1912- 1948. Przejmująca postać Eugenie Falleni, która żyła w męskim przebraniu, wchodząc w coraz to nowe związki małżeńskie. Musiała posiadać jakąś hipnotyzującą siłę, skoro jej "żony", pomimo oczywistej wiedzy o jej płci, pozostawały z początku przy boku "męża". Jednak nie dane było im zdradzić sekretu - Falleni została oskarżona o potrójne morderstwo na swoich żonach. O jej prawdziwej tożsamości policja dowiedziała się przypadkiem.
Postacie ze zdjęć zachwycają nie tylko historyków - policyjna kartoteka stała się też mimo woli kroniką mody z początku XX wieku.
Odkrycie z Lidcombe zainspirowało wielu artystów, fotografów, a nawet projektantów. Pojawiają się kolejne projekty klony z ludźmi pozującymi do zdjęć w konwencji mug shotów. Karl Lagerfeld, zauroczony zdjęciami przestępców, uważa, że powinny one przejść do historii mody, bo wiernie oddają ducha tamtych czasów. Kristie Clements, naczelnej australijskiego 'Vogue'a', najbardziej podoba się portret Fay Watson. 'Bo w perłach i lekko pomarszczonych pończochach jest chodzącą kwintesencją stylu Chanel'. - GWZadziwia jak wiele treści zawrzeć można w szybkiej fotografii w policyjnej klitce. Ciekawe, czy za kolejne sto lat historycy pochylą się nad publikowanymymi wszem i wobec mug-shotami dzisiejszych celebrytów i zaczną wyciągać z nich wnioski na temat współczesnego społeczeństwa. Przecież fotografie z Sydney ówcześnie także były częścią codziennej rutyny, a jednak nadaje się im dzisiaj miano sztuki. Może tak właśnie działa historia?
Czytaj więcej...