Europejczyk na słowo „pies” reaguje wizją słodko bezradnego jamnika, skromnego puchatego yorka, albo dostojnego i entuzjastycznego owczarka niemieckiego. Pies jest naszym przyjacielem, domownikiem, pupilem. Czym z pewnością nie jest? Żółtym padlinożercą o szpiczastych uszach warczący pod murem kairskiego domu; białym kundlem z zabawną łatą atakującym przechodniów w Ameryce Południowej, czy moskiewskim brudnym, chudym żebrakiem obgryzający uparcie wciąż tą samą, pozbawioną mięsa kość. Na całym świecie psy mają dwie twarze.
Urodzony w 1949 roku francuski reporter i pisarz ma na koncie wiele reportaży, z których większość zdobyła nagrody i została przetłumaczona na szereg języków. Dziennikarska opowieść w wykonaniu Jeana Rolina zawsze składa się z podobnych elementów: dokładnie przeanalizowanych detali codziennego życia, anegdot i opowieści tylko z pozoru nie związane z tematem, kolekcjonerskiego wręcz podejścia do gromadzonego materiału i naprawdę wielu dygresji. Jak dotąd Rolin pisał m.in. o życiu społeczności chrześcijan w islamskich państwach fundamentalistycznych, o podróżach wybrzeżami Afryki, o francuskich przedmieściach i powojennych krajobrazach. „I ktoś rzucił za nim zdechłego psa” jest pierwszą książką tego autora dostępną po polsku. Przy pierwszym zetknięciu z tego typu narracją reportaż Rolina stanowi nie lada wyzwanie. Czytelnik nie dostaje żadnego wprowadzenia, momentu przejścia. Od pierwszego zdania ląduje w głowie autora i jego oczami obserwuje opisywany świat. Tymczasem Rolin rozgląda się bez pośpiechu, opisując widok z tarasu hotelu, wrażenia przy posiłku, napotkanych ludzi, przeczytane książki. Dopiero po kilkunastu stronach okazuje się, że ta opowieść ma jakiś cel.
„Myślę o napisaniu historii o psach feralnych” – oznajmia autor list do przyjaciela mieszkającego w Afryce i dalej tłumaczy z prostotą dobór słów:. „[...] jest to anglicyzm albo ściślej – kalka angielskiego przymiotnika feral, oznaczającego zwierzę domowe, które wróciło do stanu dzikości, zdziczałe”. W podróżach po świecie Jean Rolin zgromadził wiele takich historii o psach feralnych, które nie podlegają już ludzkiej kontroli, a czasem stają się naszym wrogiem. Te psy zdają się jednak głównie pretekstem do opowieści o pograniczu między codziennością a chaosem ludzkiej cywilizacji, a także o ludziach jako takich.
Po pierwsze Rolin zostawia na boku stereotyp najlepszego przyjaciela człowieka i już w pierwszych rozdziałach oznajmia z prostotą: pies jada mięso. Kiedy nikt go nie karmi, pies poluje albo rzuca się na padlinę. „Trzeba zwłaszcza wystrzegać się tych – powiedział Mahmud – które zasmakowały w ludzkim mięsie, pożerając trupy na cmentarzach” – możemy usłyszeć w Kairze. Nie ma przesady w średniowiecznych opowieściach o psach żerujących na opuszczonych polach bitwy. W starożytnych tekstach psy żerujące na umierających wojownikach są ostatnim stadium chaosu wojny. Rolin sam cytuje szeregi tekstów opisujących psy-padlinożerców na wojennych pobojowiskach. Z drugiej strony poddaje krytyce psa „retorycznego”, który nieuchronnie zjawia się we wszystkich opowieściach korespondentów wojennych jako ostateczne stadium krwawego oblicza wojen. Pies retoryczny, zdaniem tych dziennikarzy, szarpie i pożera trupy. Tymczasem zdaniem Rolina realne psy mają na wojnie lepsze rzeczy do roboty niż pożerać ofiary bomb. Na przykład mogą przed tymi bombami uciekać, równie przerażone i bezradne jak ludzie. „Bomby spadają także na zwierzęta [...], dla nich również wojna jest absolutnym piekłem” – przypomina jeden z rozmówców Rolina.
Po drugie bezpańskie psy bywają bezpańskie tylko z pozoru. Czasem stają się częścią społeczności bezpańskich ludzi. W Bangkoku żebracy dzielą się z nimi posiłkiem; w Kairze psy koegzystują na śmietnikach ze zbieraczami odpadów, złodziejami i uciekinierami, na Bliskim Wschodzie stają się niemymi świadkami zbrodni wojennych i okrucieństw wszystkich skłóconych armii; zdaniem mieszkańców Haitii psy zajmują się głównie rozszarpywaniem zwłok przeciwników reżimu, jakby same należały do rządzącej partii. Czasem zdziczały pies zostaje strażnikiem (cierpliwie dokarmiany przez moskiewskich stróżów nocnych) lub niebezpieczną bronią, jak obładowane materiałami wybuchowymi kundle szczute podczas drugiej wojny światowej na niemieckie czołgi. W Chile psy feralne są bohaterami prasowych legend, podopiecznymi okolicznych biur, pomimo że mają w zwyczaju atakować całą bandą przypadkowych przechodniów. Rosja i kraje jej sąsiednie, ogarnięte falą ataków bezpańskich psów, stają się jednocześnie celem ataków obrońców zwierząt. Zwolennicy szybkiego strzału w głowę ścierają się tam z propagatorami sterylizacji bezpańskich hord. Schroniska dla bezdomnych zwierząt w Rumunii nazywane są wręcz „obozami śmierci”, podobnie jak w Australii drapieżne psy Dingo stały się śmiertelnym wrogiem farmerów. Rolin ze spokojem potrafi opisywać zarówno obrońców, jak i wrogów psa feralnego. Problem w tym, że obie strony konfliktu walczą o zupełnie inne psy. Jest to walka dwóch wizji: domowego pupila z niebezpiecznym drapieżnikiem.
Można mieć zastrzeżenia do dygresyjnego stylu Rolina i uporu tłumacza do podtrzymywania rozbudowanych, wielokrotnie złożonych zdań. Naturalne w języku autora dygresje w dygresjach, w polskim przekładzie bywają nużące. Zresztą sam styl pisania Jean Rolina stanowi tak naprawdę rozbudowany monolog, przerywany niekiedy spotkaniem z pojedynczym bohaterem czy interesującym faktem wyszukanym w książkach. Opowieść nie koncentruje się w żadnym miejscu, nie ma określonego nurtu. Jest dosłownym zapisem pewnej podróży śladami bohatera – w tym wypadku owego feralnego psa – który pojawia się kiedy chce i gdzie chce. Rolin potrafi jednak po mistrzowsku opisać tą psią nieobecność, nadając jej za każdym razem nowe znaczenie. Dlaczego feralny pies jest? Dlaczego nie ma go tam, gdzie naszym być powinien? Jaki jest? Czemu jest inny, niż się spodziewaliśmy? Czy jest dobry, czy zły? W ten sposób historia bezpańskich psów w wykonaniu Jean Rolina jest raczej pretekstem do opowieści na temat szeroko rozumianej walki o przetrwanie. Nie bez znaczenia jest tu przytaczany często motyw bratobójczej wojny, zemsty, nienawiści rasowej. Nie brakuje ani walki o tożsamość, ani religijnych doktryn, ani zwyczajnej degradacji życia z powodu biedy, wojny czy kataklizmów przyrody. Rolin nazywa rzeczy po imieniu, oddzielając psy porzucone od psów zdziczałych i psów urodzonych jako dzikie. Osobiście dostrzegam tu analogię z ludźmi. Są tacy, którzy człowieczeństwa wyrzekają się świadomie, są tacy, którym taką postawę narzucono (np. przez wychowanie) i tacy, którzy nigdy dotąd nie mieli z człowieczeństwem do czynienia. Gdy spojrzeć z tej perspektywy, książka ta staje się zaskakującym dowodem, że ludzie wcale tak bardzo nie różnią się od psów. Zarówno tych udomowionych, jak i tych feralnych.
Jean Rolin, „I ktoś rzucił za nim zdechłego psa”, Wydawnictwo Czarne, 2011
Serwis Mojeopinie.pl objął patronat medialny nad książką Jean Rolin.
Książkę można kupić w sklepie Wydawnictwa Czarne
Recenzja ukazała się na portalu MojeOpinie.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz