Ostatnie spotkanie z cyklu „Czwartki z fotografią” przebiegało w sposób niezaplanowany, a co za tym idzie – niewiele wniosło. Prelegent nie mógł się niestety zjawić, zatem widownia zwyczajnie obejrzała jego zdjęcia w niemal absolutnej ciszy. Ta cisza okazała się zabójcza, ponieważ zdjęcia Wosia, jak żadne inne, wymagały opowieści.
Najbardziej artystyczny i najbardziej graficzny pośród zaproszonych fotografów mógłby z pewnością wiele powiedzieć o swoich pracach. Stanisław Woś to malarz, grafik i fotograf w jednym. I wszystkie te elementy stanowią treść jego zdjęć. Pracą artystyczną zajmuje się ponad 30 lat, ma na koncie wiele wystaw, jest swego rodzaju ikoną polskiej fotografii. Jego prace są jednak zdecydowanie bardziej grafiką niż fotografią – skupiają się na detalach, które w różny sposób opracowywane nabierają cech artystycznej wizji. Wizji, która nie koniecznie do każdego trafia.
Woś stosuje w swojej zabawie fotografią bardzo proste triki, które jednak dają bardzo zróżnicowane efekty. Kilkakrotne naświetlanie tej samej klatki i jednoczesne obrócenie aparatu nadają kilku uwiecznionym kamieniom charakter cyklicznej kompozycji. W ten sposób wiele prostych elementów – jak fragmenty leśnego krajobrazu – staje się graficznym obrazem, alegorią. Metodą sandwicza – czyli odbiciem dwóch negatywów na jednym papierze – artysta otrzymuje nałożone na siebie obrazy, które wzajemnie się przenikają. Czasem obszar tego przenikania jest trudny do rozpoznania i widz zastanawia się, skąd nagle wziął się cmentarz w lesie, albo czy niebo naprawdę może mieć fakturę zrujnowanego muru. Inną zabawką artysty są lustra (w tam lustra o czarnej powierzchni) i wszelkie odbijające obraz powierzchnie, np. kałuże. W ten sposób uwiecznił swoje rodzinne miasto – Suwałki.
Motywy, które dominują w fotografii Wosia, to detale – jeśli prezentuje prace z cyklu „Las”, jest to las widziany z bardzo bliska – liście, kamienie, pojedyncze gałązki, ślady na śniegu czy w błocie. Te detale, spotęgowane wspomnianym sandwiczem, sprawiają wrażenie eterycznych, bajkowych. To nie jest fotografia dokumentalna, to nierzeczywista wizja zamknięta w jednej fotografii. Kolejnym motywem jest krzyż – w serii zdjęć z Litwy Woś nakładał zdjęcia drzew na fotografie wileńskich nagrobków. Łączył przyrodę ze znakami śmierci. Artysta uparcie powraca również do tematu Światło i Mrok. Efekty świetlne i mroczne cienie stanowią wiodący element większości jego prac.
Patrząc na te zdjęcia widz z pewnością zada sobie pytanie, czy to jeszcze fotografia, czy już grafika. W wypadku większości tych fotografii bardzo trudno odgadnąć, jak wyglądało bazowe zdjęcie, a nawet – co w zasadzie przedstawia. Dostajemy bowiem gotową wizję, gotowy obraz, zupełnie oderwany od rzeczywistości. Właśnie dlatego na spotkaniu zdecydowanie zabrakło osoby autora. Wiele pytań nie zostało zadanych. Jaki kadr widzi Stanisław Woś naciskając spust migawki – ten rzeczywisty, czy ten wyimaginowany, który osiąga później w ciemni? Ile razy wykorzystuje jedną klatkę do tworzenia grafik? Czy sam uważa się bardziej za fotografa, czy malarza?
Odpowiedzi na te pytania muszą poczekać na lepszy moment. Tym czasem zakończył się cykl spotkań z fotografią w Muzeum Narodowym. Niestety – ostatnie słowo nie zostało powiedziane przez fotografa. A same fotografie nie używają wystarczającej ilości słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz