Janusz Christa odszedł.
Naprawdę zasmuciła mnie ta wiadomość. Jeszcze bardziej zasmuciło mnie odkrycie, dlaczego przez kilka ostatnich lat nie mogliśmy cieszyć się jego rysunkami.
Ponieważ zamierzam tutaj napisać parę słów o człowieku, warto zamieścić szybką biografię pana Christy.
Christa jest wileńskim, przedwojennym Polakiem, urodzonym 19 lipca 1934 roku. Przeżył wojnę w Wilnie, aby w 1945 roku uciec wraz z
rodziną przed Armią Czerwoną na polskie wybrzeże. Wtedy zamieszkał w
Sopocie, gdzie spędził niemal całe swoje życie. Tam stawiał pierwsze
kreski i zarysował swoje życie dokumentnie.Już od powszechniaka gryzmoliłem i gryzmoliłem.
Na wszystkich lekcjach. Całe zeszyty były zabazgrane.
Nauczyciele zwracali uwagę, wzywali rodziców, obniżali stopnie.
Ale ja mam podzielną uwagę, więc rysowanie
wcale mi nie przeszkadzało w uważaniu na lekcjach.
Po kilku wizytach w szkole mama powiedziała:
„Nic nie poradzimy, on już tak ma”
Janusz Christa konferencja prasowa zorganizowana przez wydawnictwo Egmont z okazji wznowienia komiksów o Kajku i Kokoszu.
Christy przypada na jego bardzo młode lata – jako 23 letni rysownik
opublikował pierwszy pasek w czasopiśmie „Jazz”. Pasek ten dotyczył
tańczenia rock’n’rolla. ^^
Kolejny
komiks zamieszczony w tej gazecie to komiksowa "Opowieść o Armstrongu",
sławnym muzyku. Ale nie tylko rysunek zaprzątał jego głowę – Christa
był całkiem dobrym perkusistą (rozważał nawet karierę muzyczną), a
także zapalonym żeglarzem, co wkrótce dało o sobie znać w rysowniczej
karierze.
W 1958 roku już jako stały współpracownik Christa
rysował dla dwóch tytułów. W czasopiśmie „Przygoda” publikował krótkie
przygody Kuka i Ryka, zaś dla „Wieczoru Wybrzeża” próbował z „Kichasiem” - kotem strzelającym do ludzi w parku z
ukradzionego kupidynowi łuku, oraz o Jackiem O'Keyem. Pierwsza
historyjka się nie przyjęła, zaś druga – umiejscowiona na Dzikim
Zachodzie – nie spodobała się peerelowskim cenzorom. Wtedy po raz
pierwszy na łamach gazety pojawił się marynarz Kajtek-Majtek – efekt
marynistycznej pasji Christy.
odsłona Kajtka jak widać różniła się od jego ostatecznej - czyli
najlepiej znanej czytelnikom - wersji. Od pierwszego paska z
15 października 1958 r. do 22 listopada 1961 r. marynarz Kajtek
występował solo. Później u jego boku pojawił się Koko – zabawny
głuptas, który potrafił zawsze i wszędzie spowodować zabawne kłopoty. Kłopotów tych – za co Chriście należy się szczery podziw – starczyło na sześć pasków tygodniowo przez czternaście lat. Przez
ten czas Kajtek i Koko poddani zostali operacjom kosmetycznym
podróżowali w czasie i przestrzeni (w kosmosie bohaterowie spędzili
trzy lata - 1265 odcinków, lata 1968-72). ), a także zmieniali się w
detektywów. W 1972 roku, kiedy lekko już znudził się dwoma marynarzami,
przeszczepił ich w czasy słowiańskich wojów – od tej pory Kajko i
Kokosz podbijają młode (i teraz już całkiem posunięte w latach) serca.
W tym czasie Christa zaczął publikować komiksy w „Świecie Młodych”.
W tamtym czasie Christa
rysował także dla „Relaksu”. Pierwszy raz pojawili się tam kolejni
„potomkowie” Kajka i Koka - Gucek i Roch ( "Tajemniczy rejs" i "Kurs na
Półwysep York"). To tam można było odnaleźć rewelacyjną serię "Bajki
dla dorosłych", w których Christa wykazywał się poczuciem humoru i ciętym językiem:"Rumak rycerza zalotnika ujrzawszy w miejscu swego pana – łabędzia niemego,
Postacie z bajek Christy drwiły w oczywisty sposób z
z właściwą rumakom bystrością zaproponował:
– Właź na siodło. Będziemy udawać pegaza. "
baśniowych stereotypów, zahaczając często o wątki erotyczne, ale też
myjąc zęby, grając w piłkę i robiąc różne inne bardzo współczesne
autorowi rzeczy (Bajka o Inspektorze Nadzoru Budowlanego? - a czmu nie).
W Relaxie publikował też cykl dowcipów o dżdżownicach, żeglarzach i palaczach - wszystkie, jak to się mówi, "chwyciły".
Christa
rysował do 1990 roku. Później choroba oczu uniemożliwiła mu dalsza
karierę. Jak mało opłacalne w Polsce jest rysowanie komiksów przekonał
się właśnie wtedy - dopiero podpisując umowę z Jupi Direct na wznowienia "Kajka i Kokosza" zdobył pieniądze na operację. Do rysowania jednak nie wrócił.
A
szkoda bardzo... Na jego komiksach wychowały się pokolenia. Dzisiaj, w
świecie gdzie rządzą pokemony i bijatyki między herosami, perypetie
dwóch wojów, smoka Milusia (mój faworyt), zbója i czarownicy, Zbójcerzy
i ich wodza Hegemona... łezka się w oku kręci.
Do dziś pamiętaj
swoją fascynację Milusiem i kraina Borostworów. Nie można było mnie
oderwać (do dziś mam wszystkie numery komiksu i galopującą wadę wzroku
od czytania ich po ciemku).
Pomyślałam
sobie, jakie to smutne, że ktoś tak istotny dla mojego, nazwijmy to,
wychowania, po prostu żył sobie obok zupełnie sam w lekkim zapomnieniu.
Jak widać, jest to kolejna opowieść z
krainy mojego dziecięcego sentymentu, ale cóż zrobić - marzy mi się
powrót do rzeczywistości, w której ważne były pomysły, wykonanie i
inteligentne teksty od litrów krwi, komputerowej animacji naprawdę
wielkiej spluwy i błyszczących, brokatowych minispódniczek ( z pewnością magicznych).
Bo co taka Wróżka z Księżyca mogłaby zrobić czarownicy Jadze? Za przeproszeniem fiuknąć. Na różowo, lelum polelum...
wtorek, 18 listopada 2008
W tęsknocie za Milusiem.
Pierwsza
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Chwilę tu nie zaglądałam, patrzę - a tyle ciekawych notek do nadrobienia :) Piszesz w interesujący sposób o interesujących sprawach, pozwoliłam sobie dodać do obserwowanych. Pozdrawiam :))
Dzięki.
U mnie pisanie przychodzi falami.
Ostatnio widać mam płodny okres. :)
Pozdrawiam
Prześlij komentarz