Dzisiejszy news, który mnie poruszył dogłębnie dotyczył
chińczyków i elektrowstrząsów. A zainteresował mnie z kilku powodów.
Pierwszy jest merytoryczny - Chiny słynął z braku poszanowania godności ludzkiej. Być może dlatego chińscy lekarze pozwalają sobie na kontrowersyjne metody i testowanie w praktyce fantazyjnych pomysłów naukowych. Z drugiej strony jest to kraj, który wytworzył odrębną gałąź medycyny tradycyjnej, która po tysiącach lat nadal zadziwia swoją skutecznością. Starcie technologii z tradycją jest nieuniknione.
Drugi powód był mniej naukowy, bardziej emocjonalny - starcie tytułu z miałkością i nieścisłością newsa zwaliło mnie z nóg. Autor newsa zarobił moje kliknięcie, ale zarobił też obniżenie wiarygodności o kolejny punkt.
Nie od dziś wiadomo, że Chiny mają z Internetem prawdziwy problem – w kraju, gdzie liczba użytkowników sieci sięga 300 mln, około 40 mln spędza zbyt dużo czasu grając w internetowe gry. Skutki uzależnienia nie są banalne – utrata wagi, rozkojarzenie, nerwice, poważne zaburzenia snu… Nic dziwnego, że troskliwych rodziców, przerażonych widokiem swojego dziecka przykutego do komputera, nęci perspektywa szybkiego odwyku.
Także rozpisywanie się o metodach dr Yang Yonxina, który używa elektrowstrząsów i twierdzi, że: „Terapia prądem ma wytworzyć u pacjenta nieprzyjemne skojarzenia związane z komputerem.” Oczywiście elektrowstrząsy to nie jedyna metoda – psychoterapia, zajęcia sportowe, plastyczne, nawet akupunktura - pełna gama środków. Jednak świadomość, że dzieci poniżej 14 roku życia rażone są prądem o napięciu 30V trochę ogłusza.
Tyle merytorycznych przemyśleń. Teraz będę się czepiać rozmiaru dezinformacji wynikającej z tego newsa.
Na kilku portalach można znaleźć twierdzenia, że terapia Elektrycznego Doktorka przypomina nieco przystąpienie do sekty - absolutne posłuszeństwo, przysięga milczenia i drastyczne katy za wszelkie odstępstwa od reguł. Nie jestem w stanie ich zweryfikować, ale brzmią prawdopodobnie. Tyle, ze w newsie Wybiórczej nie występują. A szkoda - może wtedy łatwiej byłoby zrozumieć, czemu elektrowstrząsy groziły także za zamkniecie na klucz drzwi do łazienki. Przez chwilę myślałam, że Chińczycy postanowili nagle torturować dzieci za potrzebę intymności.
W każdym razie chińskie ministerstwo zdrowia zakazało elektrowstrząsów. Zapewne dopiero co dowiedziało się o pomysłowości lekarza i interweniowało w odpowiedzi na medialny szum. Tytuł newsa jednak sprawił, że oczekiwałam elaboratu od Amnesty International, oburzenia Baraka Obamy i protestów pod ambasadą. Jednym słowem - byłam przekonana, że Chiny oficjalnie uznawały tę metodę leczenia za odgórnie ustaloną.
Przekopiowanie newsa z agencji bez zmiany choćby jednego słowa już mnie nie dziwi w portalach informacyjnych. Dziwi mnie brak potrzeby zrozumienia, co się przeczytało. Przypomina to dobieranie okładki do książki, w sytuacji kiedy ktoś przeczytał pierwsze i ostatnie zdanie.
Dajmy na to: "-Rany boskie, matka! Co ci jest?!"
"Kiedy pytam ile ma lat, kiwa głowa i szepce: 'Dwa lata i osiem miesięcy. Tyle co Dayiel i Mia".
Przykładowa okładka książki - dzieci, mama, tragedia w tle. Nic bardziej mylnego.
PS:
Dla ułatwienia wyjaśnię, że cytaty pochodzą z książki Williama Whartona "W księżycowa jasną noc". Akcja książki dzieje się w czasie II wojny światowej. Jest w niej dużo wojskowych trupów, główny bohater ma galopującą dyzenterię, a "Matka" jest facetem.
Czytaj więcej...